czwartek, 16 lutego 2012

Uwielbienie dopiero po śmierci ?

Siedzę w pokoju. Mam włączone radio (Swoją drogą nie wyobrażam sobie życia bez radia. Jeśli tylko jestem w pokoju to ono gra, niezależnie od tego co właśnie robię). Słyszę piosenkę Whitney Huston. No ok. Siedzę dalej, za pół godziny znowu Whitney, za jakiś czas znów. Nie to, żebym miała cokolwiek do muzyki Whitney bo uważam, że była to świetna wokalistka i nic kompletnie zarzucić jej nie można.  Zastanawiam się tylko dlaczego w Polsce (może nie tylko w Polsce ale się nie orientuje) na co dzień słuchamy głównie muzyki "gwiazdek" i trudno jest o naprawdę dobry kawałek. Aż tu nagle jakaś gwiazda, w dobrze rozumianym tego słowa znaczeniu, umiera. Wtedy robi się takie wielkie "bum". Nie wymyśliłam sobie tego. Po śmierci Michaela Jacksona przez pierwsze dwa tygodnie trudno było usłyszeć kogokolwiek innego. Ktoś powie, że jest to wspomnienie artysty itd. ale czyż nie możemy słuchać go jeszcze za życia? Czy świetnym artystom by przypomnieć o sobie pozostaje już tylko umrzeć?
Założę się, że tak jak po śmierci Jacksona raptem wszystkie nastolatki okazały się jego fankami, tak teraz zapewne wszystkie śpiewają "I will always love you". 

2 komentarze:

  1. też tak sądzę .
    też Whitney lubię, ale to, że umarła nie znaczy, że będę jej wielką fanką .

    obserwuję i zapraszam do mnie . xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz absolutną rację.
    Też to zauważyłam po śmierci Jacksona.
    Ja zawsze podziwiałam takich artystów jak właśnie Michael czy Whitney, ale nigdy nie byłam wielką jakąś fanką i nie słuchałam ich muzyki zbyt często. Po ich śmierci to się nie zmieniło, a niektórzy nagle stali się największymi fanami..
    Jedynie Amy Winehouse to moja idolka :/ W jej przypadku też wiele osób nagle zaczęło jej słuchać.
    dodaje bloga do obserwowanych :)

    OdpowiedzUsuń